6. PKO Bieg Niepodległości

Loading

Start jak co roku zaplanowano na godz. 11:11. Rok wcześniej dokładnie w tym samym miejscu i czasie, pierwszy raz (nie licząc „Życiowej Dziesiątki” w Krynicy – relacja TUTAJ) złamałem barierę 45 minut na 10km i z czasem 44:19 zameldowałem się na mecie. Wiedziałem, że trasa pomimo tego, że posiada atest, jest ciut dłuższa aniżeli wskazania Garmina. Po mocnej rozgrzewce, odśpiewaniu 4 zwrotkowego hymnu Polski, wystartowaliśmy !

Konsekwentnie od początku rozpocząłem realizację planu, czyli bieg w tempie poniżej 4:00/km. Pierwsze 4 kilometry – realizacja 100%. Łączny czas po 4km = 15:53, czyli miałem 7 sek. zapasu. Niestety moje samopoczucie od tego kilometra diametralnie się zmieniło. Mówiąc wprost – gasłem, traciłem siły. Początek  kilometra przywitał mnie dużym podbiegiem. Starałem się trzymać tempo jak tylko mogłem, ale kosztowało mnie to więcej niż zwykle. W połowie tego kilometra minął mnie mój brat Romek, starając się motywować do walki. Czas tego kilometra to 4:21, czyli sumarycznie połowę dystansu zaliczyłem w czasie 20:14. Na szczęście szósty kilometr oddał część tego co zabrał 5 i na lekkim zbiegu pokonałem go w czasie 3:56. Wtedy zacząłem swoją małą wojnę w głowie, która zaczynała wysiadać. Nie miałem w sobie nawet odrobimy chęci na walkę. Chciałem dobiec do mety i zakończyć już ten sezon nie tylko psychicznie ale i fizycznie. Jedynie fakt, że przejechałem blisko 250 kilometrów, jakoś motywował mnie do tego, żeby powalczyć o…. cokolwiek. Siódmy, ósmy i dziewiąty kilometr przetrzymany w średnim tempie 4:09/km. Wiatr prosto w mordę dołożył swoją cegiełkę do mojego cierpienia. Wbiegając na rynek po kostce brukowej, mocnego kopa motywacyjnego dodawali kibice, którzy spisali się na medal.  Zaczęła się ostatnia prosta, ostatni kilometr, ostatnie ściganie w tym roku. To ostatnie w tym sezonie najlepiej mi wychodziło, ale czy tym razem też dam radę ? Spiąłem się na maxa. Upatrzyłem sobie jednego zawodnika, który biegł szybciej ode mnie. Na 500m przed metą, zrównaliśmy się i zaczęliśmy nasz wyścig. Dokręcił nogę i przyspieszył. Wytrzymałem jego atak i znowu byłem obok niego. Szacuję, że trzymaliśmy tempo ok 3:30/km. Słabłem, ale w głowie miałem to, że jeszcze chwila i KONIEC SEZONU ! Niestety zacząłem przegrywać z głową i w momencie, kiedy pomyślałem żeby odpuścić gościowi, on…. odpadł…. zwolnił i został za mną. No to jazda ! Dokręciłem jeszcze mocniej na finiszu i z czasem 41:13 minąłem linię mety. Garmin pokazał całkowity dystans 10,15km.

Do domu wracałem zadowolony. Co prawda nie udało się zrealizować planu w tym biegu, ale za to z ostatnią życiówką w tym roku. Poprawiłem wynik na tej trasie o 3 minuty i 6 sekund, co jest bardzo dobrym rezultatem na dystansie 10km. Czy mogłem dać z siebie więcej ? Pewnie tak, ale nie w tym biegu, który był uwieńczeniem całego sezonu startowego, który był dla mnie mega ciężki. Docelowe starty wykonałem na 110%, wiec kolejną „życiówkę” w tym biegu brałbym w ciemno przed zawodami.

1Komentarz
  • SilesiaRunner.pl | Podsumowanie roku 2018
    Wpis dodany 22:31h, 30 stycznia Odpowiedz

    […] moją ostatnią w tym roku życiówkę – tym razem na 10 km – 41:12 (relacja TUTAJ)Po tym starcie przez 2 tygodnie nie nabiegałem nawet kilometra, jednak wymyśliłem sobie […]

Liczba komentarzy