7. Dziesiątka WROACTIV

Loading

8marca miałem zaplanowany pierwszy sprawdzian formy, w przygotowaniach do kwietniowego maratonu w stolicy Austrii. Planowo miałem startować (jak co roku) w Biegu Wiosennym w Chorzowie, jednak finalnie zawody te zostały na dwa dni do startu odwołane przez organizatora w związku z rozprzestrzenianiem wirusa COVID-19. Rzutem na taśmę udało mi się zapisać wraz z Magdą i Markiem na polecane zawody przez Artura Kozłowskiego (który był zwycięzcą zeszłorocznej edycji) – 7. Dziesiątka WROACTIVDo samego końca istniała obawa czy bieg ten nie zostanie odwołany, ponieważ w całej Polsce ruszyła lawina imprez, które w związku z bezpieczeństwem uczestników, były przekładane na jesień lub rezygnowano z organizacji. Na szczęście za pośrednictwem mieszkającej we Wrocławiu szwagierki, już w sobotę byliśmy na listach startowych z pakietami w pewnych rękach, a w niedzielny poranek wyjechaliśmy do Wrocławia.

Odbiór pakietów, trasa na Stadion Miejski i o ok. 12:20 byliśmy na parkingu podziemnym, dosłownie 100m od startu. Przebraliśmy się i ruszyliśmy na rozgrzewkę. 8 stopni, słoneczko, lekko wietrznie – warunki idealne. Rozległe okolice stadionu dawały komfort rozgrzewki, pomimo blisko 1100 uczestników. Zrobiliśmy okrążenie stadionu, rekonesans ostatniego kilometra (na którym był podbieg na stadion), 3 mocne rytmy i rozciąganie. Dosłownie na 1,5 minuty do startu, weszliśmy w swoją strefę startową czyli 35 – 40 minut. Spiker rozpoczął odliczanie… 3..2..1.. START !

Plan, który miałem na te zawody i który wskazał mi trener, to próba złamania 38 minut, czyli bieg w średnim tempie ok. 3`48/km, jednak w głowie czułem pewien luz związany z tym, że jest to tylko sprawdzian przed startem docelowym, biegnę z treningu maratońskiego, czyli na mocnym zmęczeniu i bez względu na wynik, będę zadowolony z “przetarcia”.

Od startu rozpocząłem mocno, biegnąc po wewnętrznej części stadionu. Na wylocie ze stadionu gdzie był spory zbieg na pierwszym kilometrze, nie hamowałem się zbytnio. Zegarek pokazał pierwszy kilometr w czasie 3`37. Na drugim kilometrze były dwa delikatne zakręty w lewo i długa prosta. Złapałem się grupki około pięciu zawodników, którzy biegli w tempie podobnym do mojego, skutecznie osłaniając się przed czołowym wiatrem. Drugi kilometr pokonałem w czasie 3:41, jednak czułem się bardzo dobrze. Na początku trzeciego kilometra był nawrót o 180 stopni, który lekko mnie wybił z rytmu, jednak skutecznie kleiłem do grupy. W dalszym ciągu trasa była idealnie płaska i trzymaliśmy swoje tempo. Pod koniec tego kilometra lekki skręt w lewo i długa  prosta. Trzeci kilometr zrobiłem w 3`42. Na tym etapie wiedziałem, że biegnę mocniej niż planowałem, jednak czułem siły w nogach. Przebiegając czwarty kilometr spojrzałem na zegarek – 3`41 – jest dobrze. Trasa prowadziła prosto po płaskim profilu aż do piątego kilometra, na którym był nawrót i droga powrotna. Na połowie trasy zegarek pokazał mi łączny czas zawodów – 18:24, tak więc jedną życiówkę miałem już w kieszeni – piąty kilometr zrobiłem w 3`43.

Po nawrotce na 5km, grupa w której biegłem zaczęła się sypać. Dwóch zawodników odpadło zaraz po nawrotce, jeden tuż po i zostałem sam z jednym zawodnikiem, któremu “wskoczyłem” na plecy chowając się przed wiatrem w twarz. Szósty i siódmy kilometr “przewiozłem” się na plecach ZDZICHA  (taką ksywę miał na koszulce). Zastanawiałem się czy go nie zmienić widząc jak wiatr odbiera mu siły, jednak stwierdziłem że będę egoistą i nie zamierzałem się wychylać przed szereg. Czasy na tych kilometrach wyniosły odpowiednio 3`44 oraz 3`46 i tempo nadal spadało. Grupka która biegła na ok. 100m przed nami lekko zaczęła się również sypać i przez głowę przeleciała mi myśl, żeby szarpnąć mocniej zostawiając ZDZICHA i podpiąć się pod nią. Szybka kalkulacja i decyzja – pociągnę jeszcze ten kilometr pod wiatr za plecami kompana, a  po nawrotce będę miał z wiatrem i zaryzykuję. Ósmy kilometr okazał się najwolniejszy – 3`49. Zostały nam ostatnie 2 kilometry. Przyspieszyłem i doszedłem grupkę przede mną, w której finalnie zostało trzech zawodników. Dokleiłem się do nich. Wiedziałem, że biegnę mocniej niż zakładałem przed startem, jednak nie wiedziałem dokładnie na ile. Kiedy minęliśmy znacznik dziewiątego kilometra, zaczął się podbieg na stadion. Wyprzedziłem grupkę i zacząłem wyprzedzać zawodników przede mną. Ustawiłem się ponownie po wewnętrznej stronie stadionu i biegłem przed siebie. Na ok. 400m przed metą, wyprzedzając jednego z zawodników poczułem że dostał wiatru w żagle i zaczął mnie gonić. Słyszałem jego oddech na plecach. Na ok. 250m odpaliłem na maxa ! Oddech na plecach znikł… Minąłem linię mety z oficjalnym czasem 36:56, czyli zgodnie z zaleceniami trenera połamałem 38 minut – 10 kilometr pokonałem najszybciej, bo w czasie 3`28.

Niedługo po mnie finiszował Marek, który również zrobił niesamowitą życiówkę – 37:35 oraz Magda z fantastycznym czasem 42:06.

Jestem niesamowicie zaskoczony po tych zawodach, ponieważ przed biegiem, wynik poniżej 38 minut brałbym w ciemno. Idealne warunki pogodowe i przede wszystkim perfekcyjna trasa, na której przewyższenie wyniosło 16m powodują, że ta impreza na stałe ląduje w moim kalendarzu biegowym.  Na trasie nie miałem żadnych kryzysów i sensacji – szczerze mówiąc oceniam ten bieg jako mocno zachowawczy z mojej strony. Ostatni kilometr pokazał, że miałem spory zapas sił. Dziwi mnie to, bo przecież jestem w ciężkiej fazie BPS przed maratonem, w zeszłą niedzielę roiłem mocną, progresywną 30kę, a szybkości praktycznie wcale. Z pewnością mój wynik pozwala optymistycznie myśleć na nadchodzący sezon, który wierzę, że będzie dla mnie bardzo dobry. Trzymajcie kciuki !

Brak komentarzy

Liczba komentarzy