6. Harpagańska Dycha

Loading

Wniedzielę, 31 marca o godz. 11:00 zaplanowano start na dystansie 10km, podczas imprezy biegowej w Sosnowcu – 6. Harpagańska Dycha. Jako, że startowałem w dwóch poprzednich edycjach tego wydarzenia, a impreza ta na stałe została przeze mnie wpisana w biegowy kalendarz, nie mogło mnie zabraknąć również i tym razem. Szczęśliwie (dzięki uprzejmości organizatorów), udało mi się przepisać pakiet startowy brata (w skutek choroby nie mógł brać udziału), bo  przegapiłem termin wnoszenia opłat. Dwa lata temu zaliczyłem swoją życiówkę na tych zawodach, gdzie z czasem 47:32 zameldowałem się na linii mety; w zeszłym roku biegłem jako zając dla Piotrka osiągając finalny wynik 46:06, a w tym roku postanowiłem sprawdzić swoją aktualną dyspozycję przygotowań maratońskich. Plan był taki, że biegnę bez “świeżości” (bo przecież do startu maratońskiego jeszcze ponad miesiąc), jednak dam z siebie wszystko w walce o złamanie magicznej bariery 40 minut.

Do Sosnowca dotarłem wspólnie z Markiem, gdzie przywitała nas wspaniała wiosenna pogoda, słoneczko oraz nasi znajomi z zawodów. W tym miejscu warto wspomnieć o standardowo świetnej organizacji wydarzenia. Biuro zawodów bez ścisku, duża ilość toalet, bogaty pakiet startowy (chyba najlepsza koszulka z wszystkich edycji), fantastyczny medal i inne elementy, które złożone w całość dawały obraz dobrej organizacji przez osoby na właściwym miejscu – brawo Harpagan Sosnowiec ! Po mocnej rozgrzewce, stanęliśmy wspólnie z Markiem na linii startu. Punkt 11:00 spiker  odliczył 10…9…8… START ! I ruszyliśmy przed siebie.

Rozpocząłem spokojnie, w zakładanym tempie w okolicach 4`00/km. Marek był gdzieś obok mnie. Dzięki temu, że ustawiliśmy się w jednych z pierwszych linii na starcie, nie mieliśmy problemu z tłokiem innych biegaczy, walki na łokcie czy wyprzedzaniem innych. Po ok. 700m, spojrzałem na zegarek i wiedziałem, że zacząłem zdecydowanie za szybko. Średnie tempo biegu wskazywało okolice 3`51/km. Marek rwał do przodu, nie zważając na to. Ja zdecydowałem się zwolnić, nie ryzykując zbyt wczesnej walki z sobą na dalszych kilometrach. Mimo wszystko pierwszy kilometr pokonałem w czasie 3`54/km, zamiast planowanych 4 minut. Drugi kilometr spokojny, jednak w dalszy ciągu tempo poniżej 4 minut. Na 3 kilometrze mieliśmy długi podbieg na most, który dało się odczuć w nogach. Widziałem, jak Marek świetnie sobie radzi wyprzedzając na podbiegu innych biegaczy. Byłem jakieś 60m za nim. Słońce, którego w tym dniu nie brakowało, dawało nam popalić, odbierając energię z każdym kilometrem. Połowę dystansu minąłem z czasem 19:41, czyli 19 sekund szybciej niż planowałem na starcie. Wiedziałem, że mam spory zapas, którego tak łatwo nie oddam.

Rozpoczęliśmy pokonywanie drugiej części trasy. 6 kilometr prowadził wzdłuż torów tramwajowych i przeleciał w miarę szybko w czasie 4`04. Na 7 kilometrze przyszedł kryzys. Na szczęście jedyny tego dnia. Poczułem mocne zmęczenie w nogach, jakby ktoś mi nalał betonu do butów. Mięśnie dwugłowe prosiły o odpoczynek, a przede mną jeszcze 3 mordercze kilometry. Starałem się przetrwać i wygrać ze swoją głową, która również wysiadała. Kilometr ten pokonałem w tempie 4`05 – najwolniej w tych zawodach. W dalszym ciągu widziałem Marka przed sobą, do którego dystans był zmienny. Wiedząc, że po pierwszej połowie mam 19 sekund zapasu do planu, z 6 i 7km zostawiłem 10 sek. z tego, to w dalszym ciągu miałem 10 sek. do finalnego triumfu ! To działało motywująco przed finiszem. Na 8 kilometrze leciałem już mocno podbudowany wynikiem, jednak znowu uciekły mi 2 sekundy z planowanego tempa 4 minut. Wtedy już jednak wiedziałem, że dowiozę wynik do mety. Na 9 kilometrze mocno się zdziwiłem mijanką z biegaczami na 7km, których dosłownie”przecinaliśmy” prostopadłym biegiem. Odcinek ten przebiegłem w czasie 4`01. Zacząłem ostatni kilometr zawodów. Postanowiłem powalczyć. Skupiłem się na biegu, nie spoglądając już w zegarek. Widziałem Marka przed sobą, jednak bez szans na dogonienie. Robiłem swoje. Cieszyłem się, że tego dnia oboje złamiemy magiczną barierę 40 minut ! I co ? Nagle Garmin oznajmił mi, że właśnie zaliczyłem 10 kilometr w czasie 39:42 ! Ale jak to ? Przede mną jeszcze ok. 200m finiszu na bieżni ! Odpaliłem ile sił w nogach pozostało i zacząłem finiszować na stadionie. Widziałem, że pomiędzy Markiem a mną był jeden zawodnik, ale na wyprzedzanie było zdecydowanie za późno. Wbiegłem na linię mety z oficjalnym czasem 40:18 ! Jak się okazało, 10 kilometr pokonałem w czasie 3`48 a ostatnie 180m w tempie 3`17/km. Podbiegłem do Marka i zapytałem go o czas – byłem pewien że chociaż jemu się udało. Jak się okazało, jemu również zabrakło 11 sekund.

Podsumowując te zawody, to jak widać osiągnąłem bardzo spory progres w ostatnim roku, sądząc po życiówkach na dystansie 10km. Bardzo mocno podbudował mnie fakt, że start ten zaliczałem bezpośrednio “z treningu” pod maraton, bez pełnej świeżości, przygotowania itp. Pozwala mi to optymistycznie patrzeć na swój docelowy, wiosenny start – 18. PZU Cracovia Maraton. Czy czuję niedosyt ? Może troszkę. Wiem, że złamanie 40 minut mam już w kieszeni i zrobię to w tym sezonie – obiecuję sobie. Czy jestem zadowolony ? BARDZO ! Start ten pokazał mi, w jakiej dyspozycji obecnie jestem i to, że ciężka praca owocuje. Jestem przekonany, że na tym dystansie będę miał jeszcze sporo do pokazania, ale tym czasem skupiam się na jednym – Królewskim Dystansie ! Trzymajcie kciuki !

1Komentarz

Liczba komentarzy